Na samo słowo zombie u niektórych pojawiają się dreszcze grozy. Pojęcie zombie pochodzi z kultu voodoo i określa człowieka zniewolonego przez kogoś innego, najczęściej poprzez środki odurzające.
Pojawiające się coraz częściej w opowieściach i na ekranach, te przerażające postaci mają swoje korzenie już w latach 20-tych XX wieku, kiedy Wiliam Seabrook napisał książkę „The Magic Island” (Magiczna Wyspa). Słowo zombie to określenie żywego trupa, istoty, która umarła, ale powstała z grobu i chce zaspokoić żądzę krwi, najczęściej zjadając żywego człowieka lub tylko jego mózg. Brzmi strasznie i dlatego zombie tak świetnie sprawdzają się w horrorach, mają przecież wzbudzać strach, przerażenie i niepokój.
Nieme kino strachu
W filmie zombie pojawili się wcześnie. Oglądano ich już w kinie niemym w filmie „White zombie” z 1932 roku. Postaci te przedstawione były jako zwykłe osoby o białych twarzach, pozbawione uczuć, ale pełne demonicznej gorączki i żądzy krwi, kierowane czarną magią. Nie przypominały jeszcze tych umarłych, których znamy ze współczesnych filmów. Były to sceny raczej teatralne, w których aktorzy grali mową ciała i mimiką twarzy.
Trupy nadchodzą
Bardziej wyrazistej formy zombie nadał George Romero, stwarzając ich unikalny charakter. W 1968 r. powstał film, w którym trupy nie kojarzyły się już tylko z voodoo, ale nabrały swojej siły poprzez nową kreację. „Noc żywych trupów” wpisała się na listę klasyki grozy i przełamała kanon filmów „Monster movie” i gotyckich horrorów fantastycznych. Kreacja postaci zombie Romera stała się wzorem kultury masowej.
Michael Jackson wykorzystał grozę umarłych, tworząc w 1983 roku krótkometrażowy horror muzyczny z tańczącymi zombie do piosenki Thriller.
Obecnie przeżywamy kolejną fascynację zombie, a lęki współczesnego widza dotyczące chorób i wirusów idealnie pasują do przedstawiania problemu i kojarzenia faktów śmiertelnych zagrożeń z powstawaniem coraz to nowszych odmian zombie.